Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny Bóg.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Dużo mi mówił o tobie Nikita Siemionow — rzekł starszy — wierzę ledwie w połowie, ale i tego dosyć!
— Ja, co siebie lepiej znam niż Nikita — nie powiem nic — odparł student zimno.
— Gotóweś z nami iść?
— Dokąd? Cele bywają różne.
— Do swobody i woli. Do boju z tyraństwem, władzą nieprawną, ohydą całej ludzkości. Do wolnej myśli, wolnej ziemi, nowego porządku i praw! Rozumiesz ty, jako mścić musimy miljony, jako odwet brać za wszystkie upodlenia?
— Jestem z wami!
— A wiesz, jak do tego świata iść nam trzeba? Krwią, zdradą, skrytobójstwem. Nie apostołem będziesz, ale mordercą, i będziesz zwierzem, tropionym przez psy, będziesz codzień o krok od śmierci, aż ją weźmiesz może na szubienicy, a malkontentów miljony cię nie obronią, bośmy pionierzy zaledwie.
— To wiem i gotówem!
— A wiesz ty, że z chwilą obecną targasz wszystkie człowiecze uczucia i obowiązki? Nikt pozostać nie powinien, ktoby ci mógł wolę osłabić: ani rodzina, ani druh, ani kochanka. Jednostką będziesz, jednej idei poddaną duszą, ciałem, siłą, myślą — wszystkiem. Każą ci podpalać, judzić brata na brata, ojca na syna, burzyć ustawy najpotężniejsze, może ci każą umrzeć za drugiego, potrzebniejszego nam — każą truć, dusić, kłamać, krzywoprzysięgać, kraść, przekupywać —