Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny Bóg.djvu/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

spotkamy się może nigdy. Powinien pan tylko złożyć wizytę memu stryjowi.
— Jeżeli sobie pani tego życzy, i owszem. Ale gdy stryj pani się spyta, dlaczego się żenię?
— Powie pan, że z miłości, cóż to szkodzi?
— Może nic nie szkodzi, tylko że ja tego nie powiem.
— Dlaczego?
— Nie umiem kłamać.
— Vous etes gentil! Wieluby chciało być na pana miejscu i powiedzieliby to z ochotą.
Wzruszył ramionami.
— Wierzę — odparł obojętnie — ale pani takich nie chce.
— Nie, nie, nie! Niech i tak będzie. Nic mi nie zależy na pańskiej miłości.
— Wzajemnie — odparł, wstając. — Powiedziałem już wszystko. Jeżeli pani nie znajdzie nikogo dogodniejszego, proszę mnie zawiadomić w redakcji o stanowczej decyzji.
— Dobrze, dobrze, jestem zupełnie zdecydowana. Jutro przyjdę sama do wuja.
Zegar ścienny wybił dziesiątą. Chojecki skłonił się i wyszedł, a jednocześnie za ścianą saloniku dało się słyszeć niecierpliwe kołatanie.
Dzieweczka zamyślona zamknęła drzwi za gościem.
— Ach, ci emeryci! — westchnęła.
Tam za ścianą czekała ją bura od stryja, że dotąd nie przyszła na wieczerzę.