Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny Bóg.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Zostawcie światło temu więźniowi — rzekł. — On ciężko jest chory!
— Oznajmię doktorowi. Pan naczelnik kazał pana zaprowadzić pod Nr. 78.
— Dobrze, prowadź
Dozorca mówił po chwili:
— Ten człowiek, w czasie śledztwa, dwa razy zabić się usiłował. Oho, dopilnowałem go! Jednakże rad będę, gdy go już zabiorą precz! Twardy on, twardy!
Sewer nic nie odrzekł, nie słyszał.
Znowu stanęli u drzwi zamkniętych, które stróż odryglowywać jął.
— Ten inny, inny! — szeptał. — Czasami tak gorzko płacze, że aż żal bierze. Ten się codzień modli, klęcząc. Widziałem.
Drzwi się rozwarły, — Sewer ujrzał celę, do tamtej podobną, lecz oświetloną nędzną blaszaną lampką. Przy niej człowiek siedział na ziemi i pisał list, oparłszy papier na brzegu pryczy. Obejrzał się i ujrzawszy gościa, wstał spiesznie.
— Sewer! — wyrzekł tonem wielkiego zdziwienia.
— Ja sam! Widziałem cię w sądzie, przyszedłem odwiedzić, pocieszyć, jeśli można. Skąd ty tutaj? Za co?
— Nie wiem! Jak matce nieba pragnę, tak nie i wiem! Usiądź, powiem ci, jak to było!
Sewer siadł obok niego na pryczy, a Polak mówił spokojnie: