Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny Bóg.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

giną w wojnach za obce im sprawy. Mówiłbym spiekłem gardłem nędzarzy, co przez całe życie nie kosztowali mięsa i tych, co z nędzy znikczemnieli, kradną, i tych, co z wolnych niewolnikami się stali, i tych bydląt pijanych, i tych mas ciemnych, i tych spodlonych plemion, gwałtem zagarniętych! Mówiłbym i niechby mnie lud ruski osądził! Ten lud, co plwał na mnie, a który rad, że ja szyję włożę w pętlę!
— Nie włożysz, Gregor! — przerwał Sewer, ale więzień, nie słysząc przerwy, mówił dalej:
— A przecie taki dzień idzie, że masy powstaną. To olbrzym, co sił nie zna swych i który ogłupiają z zasady. Darmo, darmo! Mózg jego pracować zacznie i upoi go wreszcie woń tej krwi wrażej, którą my lejemy. Teraz on się tej krwi lęka, bo jej jeszcze mało — plamy, kałuże zaledwie. Ale tą krwią spłyną ruczaje, rzeki. Pójdzie Wołgą, Sanem, Dnieprem, Dźwiną, aż w kąty zakąty Rusi. Obudzi olbrzyma! Hej! wtedy sądy będą, wtedy moje kości mówić będą, wtedy stanie prawo i spokój! A teraz niech ja idę na stryczek! Ja nawóz nowych posiewów. O zejdą one, zejdą!
— Gregor! — zawołał oficer — ty się mylisz! Alem ja z tobą dysputować nie w sile. Jam człowiek przeciętny, wystarczą mi do śmierci walki i prace w sobie samym, i myślę, że gdyby każdy to uczynił, spokój i prawo samo z siebie stanęłyby na ziemi. Jam do ciebie przyszedł z czem innem. Przyniosłem ci łaskę.