Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny Bóg.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.



XI.

Za trumną Glebowa szli dygnitarze i toczyły się setki karet. Poprzedzały ją muzyki i wojska, zbiegł się cały Petersburg. Niesiono jego ordery, wieńce, bito w tysiączne dzwony. Tylko z rodziny nikt nie towarzyszył! Sewer leżał śmiertelnie chory, Gizella usunęła się od wszelkiego współudziału.
Trupa Marji Achtarow pochowała policja po sekcji urzędowej. Walały się te piękne zwłoki po prosektorjach, aż je wrzucono w dół, jak rzecz niczyją, bez nazwy i pamięci. Została tylko jeszcze w procesie Glebowa, jako skandal, obrudzona po śmierci nawet, ulicznica. Na to ją niegdyś student biedny z błota wydobył, uczył, szanował, czcił...
Ulicznicą się stała, on mordercą!
Pochowano też Maksymowa. I po nim tylko zostało imię zmyślone w liście cmentarnej, żadnej, żadnej pamięci.
Teraz aresztowano setki, proces się toczył, a wśród tej krwi, czarnych tajni więzień i sądów, Petersburg hulał, szalał, zajęty już czemś nowem, modnem.