Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny Bóg.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Módl się pani dalej, nie przeszkadzam — rzekł. — Wybrałem sobie pani pokój, by spocząć. Za chwilę będzie pani wolną.
Dobył rewolwer. Zrozumiała go wtedy. Poskoczyła, przytomność tracąc.
— Sewer! — krzyknęła.
Z krzykiem tym jednocześnie padł strzał. Kula ugodziła w pierś, Sewer się zachybotał, rękami uderzył w próżnię i runął.
Uchwyciła go i razem z nim osunęła się na kolana.
— Doktora! — zawołała, oburącz krew tamując.
Garderobiana z krzykiem pobiegła po ratunek. W tej chwili generał wracał od „Kwiatka Lnu“, trafił na zamęt i lament służby.
Wieść straszna uderzyła go jak piorun. Biegł i on przerażony na miejsce katastrofy. Zastał Gizellę wciąż klęczącą, z głową Sewera bezwładną na piersi, obryzganą krwią, bladą, bez tchu i mowy.
— Nie żyje? — spytał, osuwając się na ziemię.
Zaprzeczyła ruchem głowy. Zerwał się ożywiony nadzieją.
— Doktora! Doktora! — krzyknął.
Doktór już wchodził.
Dźwignięto Sewera na łóżko żony, przystąpiono do opatrunku.
Była to ciężka noc. Generał, znękany, spędził ją w fotelu. Gizella u nóg łóżka. Zeszło się więcej doktorów, dobyto kulę, która minęła serce, prze-