Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny Bóg.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.



IX.
SAMOBÓJSTWO I MORD

W pałacu Glebowych na pozór nic się nie zmieniło. Na pozór tylko. Świetność kryła rany, zbytek brudy, spokój — może gorycz. Od pewnego czasu złe myśli znalazły dostęp nawet do tak gładkiej natury, jak Sewer.
Ocuciła go z szału ta sama hrabina Zita, która go opętała i spodliła do reszty. Pożerała mu ona miljony, zdrowie, sumienie, honor, wszystko, aż naraz przesyciła się nim i rzuciła go, otrząsając jak proch ze swych pantofelków. Znudziła ją jego miłość bezgraniczna i poświęcenie, dokuczyło jej deptać po człowieku, zachciało się nowej zdobyczy, denerwujących przeszkód, oporu, wstępów. Miała dość spokojnego stosunku.
Przez pewien czas on tego nie spostrzegł, potem temu nie wierzył, czepiając się nadziei i złudzeń, omamiony jej fałszem. Oszukiwała go i zdradzała, ale tajemnie, bojąc się scen, gwałtowności jego. Wreszcie pewnego wieczora, na balu, w ustronnym gabinecie, ujrzał ją w objęciach sławnego tenora i otrzeźwiał.