Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny Bóg.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ka. Kto tu gospodarz? Mogę być i ja. Gdzie będziemy ucztowali? Na podłodze? O siedzenia nie będzie sporu.
We dwóch z Maksymowem zajęli się rozłożeniem zapasów i przyrządzeniem biesiady. Dwaj tamci siedzieli na łóżku, nie wtrącali się do niczego — myśleli.
— Słuchaj, Świda, jeśli mi tu zaraz nie zaśpiewasz, to cię zarżnę! — krzyknął Sewer, nalewając pierwszy kieliszek.
Wypili wszyscy, i częścią leżąc, to klęcząc, otoczyli zapasy. Gregori tylko nic nie jadł, a pił za dwóch.
Przy trzecim kieliszku, Sewer zaproponował:
— Każdy najmilsze zdrowie!
— Nie mam nikogo! — rzekł Świda.
— Ja Gregora! — bąknął Maksymow.
— Ty „Kwiatka Lnu“, a ja piosnki wesołej.
— Masz przecie matkę — zauważył Świda.
— Mogę ci ją ustąpić za byle co, nawet gratis ofiarować. Ty gdzieś rodziców podział?
— Jednego dnia ich pobito w powstaniu naszem!
— A ty, Gregor, i, czyś kukułczy syn, kozaczy?
— Nic ciekawego — mruknął Gregor.
— Owszem. Żyjemy razem, dobrze czasem pogadać o swoich stronach, o swoich ludziach. Dobrze pogadać o swoich rojeniach, ot, byle codzienną biedę odepchnąć. My ze Świdą nie daleko się rodzili. Przynajmniej tak moje papiery opiewają. Sewer Adrjanow Słowicz. Ojca nie widziałem,