Strona:Maria Rodziewiczówna - Byli i będą.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czone tutaj, i zmarła dziewczyna, co jej nogę złamano, pędząc. Byłam w guberni, jak tamtych wysyłano, było już tylko trzydzieścioro. Reszta została po drodze, w więzieniu. A został też jeden, co wiarę zmienił!
Bohuszewicz milczał. Ze stojącej na stole butelki nalał do szklanki wódki i wypił.
A żebraczka mówiła dalej:
— W końcu listopada to było, śnieg sypał w błoto. Owych trzydziestu trzymano długo przed więzieniem, zanim straże strażom papierów nie zdały. Potem ich odrachowano, i poszli. Jako te szare, przegniłe liście, sunęli się po błocie. Dzieci były i dziady i staruchy. Człowiek to każdy, jako liść, obleci, aleć pod drzewem, na ziemi zostanie, a ci — to ich wichr pognał, taki wichr, co w pustynie dmie, do zim, bez wiosny!
— Mnie co do tego? Poco mi to bajesz? Kto czem wojuje, od tego zginie. Nie było rewolucji robić!
— Krośniańscy rewolucji nie czynili. Za ich mękę nie Jenisiejcy sprawę zdadzą, ale ów, co tych Jenisiejców wieszał.
— Durnaś. Nikt już sprawy nie podniesie i nikt mu nie dowiedzie, bo go nikt nie pojmał. Toć pilnowała szlachta, było upilnować! Tak ci szlachty żal! Lepiej milcz, a to się takiem gadaniem narwiesz na biedę, jak kto twoje gadanie do prystawa zaniesie.
— Wiemci, do kogo co mówię.
— Jak wiesz, to mi nie rozpowiadaj bajd. Ja wszelakiego szczekania babskiego się nie boję.
— Ja też was nie straszę. Ot mówię, Kainowy był czyn, Kainowe będzie życie.
Bohuszewicz uderzył pięścią w stół.
— Pysk zamknij, albo gadaj co innego. Mnie nic do szlachty z Krośny. Ni swaty, ni braty mi oni!
— Teraz to nie, ale przed tem braty byli.
Bohuszewicz porwał się z ławy, gwałtownie stół odsunął:
— Przed tem? Przed czem? Wiedźmo! — ryknął,