Strona:Maria Rodziewiczówna - Byli i będą.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

musiało się parę ukryć. Znaleźli chłopi nory w stogach, dali znać, oglądałem, widać, że ludzie tam byli.
— W stogu to i ja nieraz nocuję, choć papiery mam w porządku. Cyganie koniokrady czasem też się tam przyczają. Jak zapamiętam, stogi bywają ponorzone. W lasach to widziałam Polaków.
— Kiedy?
— Niedalej jak onegdaj.
— Jakich?
— Albo ja wiem. Pewnie te pobite chodzą.
— Hospodi! — szepnęła, żegnając się trzykrotnie, kobieta. — Jak to było, powiadajcie.
— Pięciu było. Przy ogniu się grzali, ot, przy samej drodze do Kozar, gdzie ten dąb stał, co go ścięli za to, że na nim żołnierzy ktoś wieszał. Widzę światło, podchodzę nagrzać się, pozdrawiam — milczą — patrzę — ogień bez drew na śniegu się pali, a oni, jak ten śnieg, biali, oczy patrzą szklano, a krwi na nich czarnej, a ziemi, błota, kurzu!
— Ot, upiłaś się w miasteczku, to ci się coś roiło. A ja pewny, że, żeby ja tam był, a pletnią którego zdzielił...
— Jakże, jak mnie się roiło, tobyście nikogo nie widzieli. Co im zresztą już pletnia znaczy. Z pod ziemi wyszli!
— I co? I co? — trwożnie pytała kobieta.
— Zaczęłam pacierze mówić i odeszłam. Aż tu patrzę, wstają, i poszli jeden za drugim, na krośniańskie pola. Wiadomo, tacy, zakopani, jak zwierzęta po lasach, chodzą, chodzić będą. Widziałam i kobietę i dwoje dzieci. Kobieta czegoś szukała pod drzewami, do ziemi przypadała, znowu wstawała i szła, jakby ją wiatr niósł. A dzieci siedziały pod ścianą tej spalonej straży na Horycy. Po lasach, w nocy wiele zobaczysz, ale żywych to już tam niema.
— No, przecie z Krośny czworo uciekło.
— To oni nie głupi blisko siedzieć. Jak uciekli, to