Strona:Maria Rodziewiczówna - Byli i będą.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

opłatek. Chwilę zmieniła się jej twarz, skurczyła, zdawało się — zapłacze. Podniosła oczy na brata, przełamali w milczeniu, wtedy podeszła do chorego, pochyliła się przed nim, pocałowała w głowę.
— Wigilja, Stasiu. Obyś pozdrowiał prędko! — szepnęła.
Skinął głową, ożywiły się oczy. Wziął jej rękę i pocałował.
Pani marszałkowa zwróciła się ku drzwiom, przy których już wszyscy stali, jej wierni słudzy: Siemaszkowie, stara Monika, Drozdowski, Kacper. Dzieliła się z nimi opłatkiem, a oni do nóg jej się chylili, łez mając pełne gardło. Nikt nie mówił nic, nie życzył, nie wspominał o żadnej nadziei pomyślności.
Wkońcu zwróciła się do dzieci:
— Kostusiu, Maryniu. Dziś jest wielkie święto. Powinniście za rodziców paciorek zmówić i obiecać im, że będziecie dobrzy, posłuszni.
Dzieci zwróciły się i podeszły do wielkiej kanapy, nad którą wisiało kilka dagerotypów.
Wgramoliły się i poklękły na kanapie, podniosły główki ku tym ledwie widocznym podobiznom, złożyły rączęta.
Dziewczynka zaczęła, chłopak za nią powtarzał:
— Daj, Panie Boże, tatusiowi i mamie zdrowie i siły, żeby z wygnania wrócić mogli, i żebyśmy sierotami nie zostali, i z nimi się tutaj na naszej ziemi znowu zobaczyli, i żeby oni z nas mieli pociechę a ojczyzna chlubę. Amen.
Ktoś w kącie zaszlochał ciężko. Obejrzał się pan Ksawery, chory klęczał, ku ziemi pochylony, i płakał.
Dziewczynka pomyślała chwilę, przypomniała swe dziecięce pacierze i zaszczebiotała znowu:
— Daj, Boże, zdrowie babuni i dziadzi i wujowi Stasiowi, a tym, co polegli za Polskę, w niebie wieczne odpocznienie, i światłość wiekuista niechaj im świeci. Amen.