Strona:Maria Rodziewiczówna - Byli i będą.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

u nas gość też jest osobliwy.
— Nu, kto? — zaciekawił się Żyd.
— Siostrzeniec pani, pan Kamiński z Podola. Z tamtego świata wrócił.
— Jakto?
— A bo go byli chłopi ukrzyżowali.
— Zaco? Jakto?
— Za nic. Siedział spokojnie u siebie w majątku, przyszła banda pijanych “ratników”, napadła na niego: “ty Polak, buntowszczyk, trzeba ciebie ubić!” Wzięli na postronek, poprowadzili, do pół śmierci tłukli, a potem na krzyż przydrożny wciągnęli, przywiązali i poszli. Ktoś drogą jechał i zdjął, ale włos mu zbielał w jeden moment, i rozum się pomieszał. Jakoś go stamtąd wywieźli, dali znać do nas, pojechał pan Ksawery, i onegdaj przywiózł. Może, da Bóg, odejdzie.
— I taki całkiem zwarjowany?
— Nic nie mówi. Jeszcze i słowa nie wyrzekł od trzech dni, co bawi. Pytać, wołać, nie odpowiada, może i głuchy. No, zaprowadzę was do pani.
Po chwili Abram znalazł się w kancelarji. Pani marszałkowa powitała go ze zwykłą swą spokojną dobrotliwością.
Żyd bystro jej się przyjrzał, chciał odgadnąć, co myśli, co zamierza, czy jest znękana, czy potrzebuje pieniędzy, czy chce i musi zrobić jaki interes, ale nic nie odgadł, tylko zauważył, że czarna jej suknia była wytarta, a na palcach nie miała pierścienia, który znał. Zaczęli mówić o drodze, o zimie, spytała o dalszych sąsiadów. Kołując, Żyd oznajmił, że generał z Kozar chce sprzedać meble.
— Może jaśnie pani marszałkowa je kupi, ja mogę wytargować, jak dla siebie.
Pomyślała chwilę:
— Dziękuję, panie Abram, nie kupię.
— Jeśli jaśnie pani o pieniądze różnica, to ja je kupię, a porachujemy się kiedy przy interesie. Mam na-