Strona:Maria Rodziewiczówna - Byli i będą.djvu/229

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

łe wbiły się tylko w tego nowego dziedzica, jakby pytające, badawcze.
Stefan ledwie się obronił od całowania rąk i schronił się za biurko do Misi i po francusku powtórzył jej polecenia babki.
— Dobrze, to ci! — odparła na tych innych wskazując.
— Pomogę pani — ofiarował się. — Pani tu pracuje nad siły. Tylu jeszcze tych ludzi.
Spojrzeli na siebie, Misia spuściła głowę nad księgą i odparła łaskawie:
— Proszę. Niech pan odlicza pieniądze.
Niebardzo mu to szło narazie, ale po chwili już się połapał, chłopi też przez respekt dla młodego, nieznanego pana mniej gadali z panienką. Kafar głodny i senny śpieszył i namawiał załatwionych do opróżnienia miejsca. Przerzedzało się w wielkiej tej izbie, okna stały otworem i kłębami od sadu szedł wiosenny świeży aromat pąków, rosy, boru niedalekiego i rechotanie żab i blask miesiąca. Chłopi, odchodząc do wsi, zaintonowali swój śpiew, zawodzenie, który się w dali rozpływał i łączył z echem. Nareszcie zostało tylko tych kilku pod ścianą, i Kafar czytał ze swej książki:
— Wincenty Sieklucki, cztery furmanki z drwami: dwa ruble.
Zbliżył się jeden do biura i, widząc, że Misia zapisuje, a Stefan wyjmuje pieniądze, rzekł:
— Za siano winienem ośm złotych, niech panowie potrącą.
— Pani marszałkowa kazała wszystko wypłacić teraz. Zwrócicie odrobkiem w żniwa!
Po twarzy tych ludzi i Kafara przeszedł błysk. Teraz wszyscy się zbliżyli, skupili się u biura, zniżyli głosy:
— Panienka podziękuje pani marszałkowej i powie, że odrobimy. Teraz nas obdarli, sto rubli kazali złożyć za wielkanocną spowiedź. Zapłaciliśmy wszyscy, nikt nie był w Kozarach u spowiedzi. Z Pachołków też uparło