Strona:Maria Rodziewiczówna - Byli i będą.djvu/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie, to Kostuś pewnie się z Misią posprzeczał.
— Chłopak jest kłótliwy i nerwowy, bo czuje, że nie postępuje wedle swej duszy i jest z sobą w rozterce! Kto ci tam znowu zawinił? — spytała wchodzącego.
— Ach, nic! Misia nie chce jutro dać koni do kościoła, więc wynająłem chłopa.
— A gdzie Misia?
— W kancelarji, wypłaca robotnika. Koni dać nie chce, a obraziła się, gdym kazał Kafarowi wystarać się o furę. Pojedziemy z ciotką razem.
Milczała pani marszałkowa, gładząc kędzierzawą głowę Stefana, Hlebowiczowa napadła na brata.
— W Skarbowcu nie można ciebie było wygnać o sto kroków do kościoła na sumę. Przy dzieciach prawiłeś o głupocie formułek religijnych. Raptem stałeś się nabożny.
— Muszę być jutro w miasteczku. Mam ważne papiery na poczcie.
— Stefanie, pójdź do Misi i powiedz, żeby przy rachunku z ludźmi z Oziernej nie potrącała im za wzięte siano, bo teraz przednówek, i oni znowu popłacili kary policyjne.
Stefan zastał w kancelarji tłum chłopów. Kafar wywoływał ich po imieniu i czytał dni zarobione, Misia wypisywała sumę i wypłacała. Nie szło to jednak prędko, bo każdy chłop miał do “panienki” jeszcze jakiś interes, prośbę, pytał o radę. Tłum ten nie śpieszył się, ani wyglądał chciwie pieniędzy, gwarzyli, śmiali się, wszystko mówiło miejscowem narzeczem, którego Stefan wcale nie rozumiał. W kącie, na stronie, stało kilku ludzi, odzianych inaczej i różniących się od szarej masy chłopstwa typem i postawą.
Na widok wchodzącego, chłopi pokłonili się nisko i poczęli się cisnąć, by rękę ucałować, uciszyło się też na chwilę, i tylko dalsi szeptali; bacz, mołodyj pan, mołodyj pan! — Ludzie, stojący na uboczu, ukłonili się także, ale nie cisnęli się i nie szeptali. Oczy ich twarde, a śmia-