Strona:Maria Rodziewiczówna - Byli i będą.djvu/213

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

doczny dalej, wskazując.
— Nie, to Ozierna, szlachecka okolica. Takich pełno było, ale schłopieli i przeszli. Ci zostali, upierają się. A widzi panicz, hen na prawo to Kozary, a przed nami Krośna, ta, co ją całą wywieźli i spalili. Kościółek jeszcze stoi!
— A do Grel jeszcze daleko!
— Półtorej mili lasami.
Stefan znowu w myślach utonął. Kostuś gwarzył z woźnicą, który biczyskiem wskazał na folwark nieopodal drogi i rzekł:
— O Saturninie to panicz wie? Co jedną córkę miał? Bogacz. Jeden Krośniański, co ostał.
— No wiem. Zdrajca. Co z nim.
— Córka go rzuciła. Jak wilk, sam siedzi, nigdzie się nie pokazuje. Córka w Grelach służy. Nasza.
— To u was ludzie się budzą?
— Niewiele, a i to milczy, chowa się. A dużo niepewnych jest, tchórzów. Kto zresztą podtrzyma! Ksiądz o nic nie dba, jedna pani z Grel wszystko wie, wszystko trzyma. Mnie dopiero niedawno oczy się otwarły, przedtem nic nie rozumiałem.
— Ostrożni bądźcie!
Skręcili na boczną drogę, ciągle wśród lasów. W jednem miejscu Kostuś się rozejrzał i trącił Stefana.
— Widzisz tę sosnę z barcią? Siemaszko mnie do niej zawsze na polowanie prowadził. Pod nią wtedy wzięto wuja, twego ojca. Las rządowy, ale zaraz granica Grel.
Bór szumiał górą, dołem była wielka cisza. U wylotu barci uwijały się pszczoły, kędyś w Kozarach kuł dzięcioł. Stara sosna szemrała coś, zadumana, może pacierze, może hymn stary, niegdyś pod nią ludzkiemi piersi łkany.
Stefan chciał kazać stanąć, chciał do niej podejść i nie śmiał, zdławiony tysiącem wrażeń, — minęli. Milczeli wszyscy, nawet wesoły Bohuszewicz. Dopiero po