Strona:Maria Rodziewiczówna - Byli i będą.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zdziałali. Waszego upodlenia duchowego my poczęści sprawcy. Nie mnie was winić i nie ty wyjątek. Mój Kostuś nie lepszy.
— Gdzie Kostuś?
— Do Rostowa chce jechać, bo tam — mówi — karjera. Chce pieniędzy, stanowiska, urzędu! Prosi, stara się, szuka protekcji. Był tu u mnie na Wielkanoc, prawił to wszystko. Ha, no, ma rację. Uczyniłem go nędzarzem, zamknąłem mu wszelkie tu drogi, milczę. Ojciec twój tego już nie cierpi.
— Może Marynia go nawróci! — rzekł Hlebowicz. — Zostawiłem go w Skarbowcu.
— Do Grel jednakże nie ośmielił się pojechać — mruknął Jurjewicz.
— Babka zawsze sama? — spytał nieśmiało Stefan.
— Siewrukówna Misia jest przy niej i Duszka.
— Nie wyszła Misia zamąż?
— Nie. Do zeszłej jesieni była nauczycielką, jakoś uprosiliśmy babkę, by ją wzięła. Toć siódmy krzyżyk dźwiga, a Duszka też niedołężna.
— Myślałem, że Kostuś z Misią się ożeni.
— Nie widzieli się od czasów Horbaczewskiej. At, dziecinada to była.
Na drodze jeszcze daleko turkot się rozlegał i dzwonek. Wstał Jurjewicz i do okna podszedł.
— Gdzież to prystaw jedzie po nocy? — rzekł. — Jużci nie do mnie?
Dzwonek kołatał coraz wyraźniej, bliżej, turkot stawał się wyraźniejszy i wreszcie pod leśniczówką stanęła bryczka pocztowa.
— Kto tam? — krzyknął Jurjewicz.
— To ja, ojcze!
— Kostuś! — porwał się Hlebowicz. — Co się stało? Marynia? Dzieci?
Jurjewicz śpiesznie zapalał lampę. Kostuś wszedł i, nie witając się, rzekł:
— W Skarbowcu wszystko dobrze, ale przyszła de-