Strona:Maria Rodziewiczówna - Byli i będą.djvu/194

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

u prystawa byłem. Uspokójcie się. Powiedzcie, co macie rzec, niech ludzie słyszą, zaświadczą.
— Gdzie ksiądz? — wybełkotał umierający.
— Nie przyjdzie. Nie może. Mówcie ludziom!
— Nie przyjdzie — powtórzył Bohuszewicz i naraz ucichł, przemógł ból, zebrał zmysły i począł mówić powoli, jakby dyktował.
— W strawie, co wczoraj zwarzyła Tekla, ta żona, trutka była. Dwa razy już mnie truła, kwaśnem mlekiem się odratowałem, teraz już dojechała. Umieram. Wart ja takiej śmierci, bom zabijał. Za polskiego powstania przed laty, to ja wieszał tych sołdatów na dębie krośniańskim, ja sam wszystkich pięciu udusił i powiesił. A dusił za żonę, którą mi porwali i zamordowali. Szlachta za mnie zginęła. Ja winien, szlachtę wysiedlili, zniszczyli zaścianek. Tej nocy, co ich w plen gnali do miasteczka, Feliksa Krośniańskiego żona porodziła córkę i zmarła. To dziecko błahoczynny zabrał ojcu gwałtem, ochrzcił i zapisał, jako znajdę. To ja zaświadczam pod przysięgą i niech ci, co mnie słyszą, po mojej śmierci na sądzie powtórzą. A potem ja pił, i spokoju w sumieniu nie miał, i szatan mnie opętał. Zmieniłem wiarę, zatraciłem duszę. Do czarta pójdę, nie chcę waszych modlitw, waszego rozgrzeszenia, waszego cmentarza. Idźcie stąd precz, precz, nie tykajcie mnie! Iwan, stań tu blisko, zasłoń mnie, mów pacierz twojej matki umęczonej. Weź moją rękę, przeżegnaj, mnie tak straszno.
I wtem znowu porwały go boleści, wyprężył się, oczy wytrzeszczył, że aż z orbit wychodziły, zajęczał przeraźliwie.
— Babo, babo żebraczko, kto ty, kto? Gdzie na mnie kiwasz? Poco przyszłaś? Kto ty? Kto? Aaa!
Zachrapał, stęknął i ucichł.
— Wieczny pokój, wieczne odpocznienie racz duszy jego dać, Panie — rozległ się głos Kafara.
— A światłość wiekuista niech mu świeci — odpowiedzieli Feliks i Adam Krośniański.