Strona:Maria Rodziewiczówna - Byli i będą.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.



II.

U wjazdu do miasteczka miał swój dworek, ogród i kawał pola mieszczanin Ignacy Bohuszewicz. Oprócz roli zajmował się biciem wieprzy i konowalstwem. Sławny był z olbrzymiej siły i zuchwałości. Przed rokiem ożenił się z córką zakrystjana, dziewczyną nadzwyczaj urodziwą, w której się na umor rozmiłował, i, gdy powstanie ogarnęło kraj, Bohuszewiczowa karmiła synka.
Bohuszewicz trzymał się od ruchawki zdala, raczej był jej przeciwny — nazywał zgubą i zatratą. Miasteczko wogóle całe, złożone przeważnie z Żydów, było lojalne i, gdy pewnego dnia zostało zalane wojskiem, upojonem rozbiciem partji w lasach, przyjęło to najście, jako koniec zastoju w handlu i niepokojów.
Rozpoczęły się krwawe widowiska, sądy, egzekucje, zwożenie i wywożenie podejrzanych. Żydzi złożyli wojennemu naczelnikowi gruby haracz, byli więc osłonięci przed rozbojem i swawolą żołnierstwa i handlowali, robiąc świetne interesy na łupach dworów zrabowanych i obdartych powstańców. Zrobił wtedy i Bohuszewicz dobry interes. Po śmierci Hrehorowicza i zakopaniu trupa w rowie żydowskiego cmentarza, w nocy zjawił się doń stary człowiek i ofiarował mu sto rubli za pomoc w wykopaniu i przeniesieniu trupa na wygon do podwody.
Złakomił się łyk. Gdy dobrze ściemniło się, poszli ze starym. Kirkut graniczył z polem Bohuszewicza, znaleziono mogiłę, zaczęli kopać.
Pora była wybrana dobrze, bo tejże nocy obchodzono w miasteczku “prazdnik”, i cały ruch i życie wrzało na rynku i po szynkach.
Gdy dokopali się zwłok, stary na nie upadł z jękiem. Trup był do naga prawie obdarty, w płachtę okręcony,