Strona:Maria Rodziewiczówna - Byli i będą.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szne, nerwowe podniecenie.
Gdy tak szedł z głową zwieszoną, posłyszał, że go ktoś dopędza, wołając dyskretnie:
— Proszę jaśnie pana!
Obejrzał się. Sążnisty, liberyjny drab stanął przed nim i, uśmiechając się wygoloną gębą, rzekł:
— Jaśnie pani hrabina prosi do karety.
Spojrzał na ulicę i ujrzał, że z karety, stojącej opodal, kiwała ku niemu rączka kobieca.
Zawrócił i podszedł. Lokaj otworzył drzwiczki.
Kobieta bardzo piękna, otulona w sobolową rotundę, zaśmiała się do niego karminem zmysłowych warg, pokazując ząbki małe i ostre.
— Dokąd? — spytała po francusku.
— Do domu — odparł, całując ją w rękę.
Była jego kuzynką po mężu, krewnym Ossorjów, ten mąż miał lat sześćdziesiąt, ona dwadzieścia kilka, uboga arystokratka, Francuzka.
Spędzała w Warszawie już drugą zimę i spotykali się na wieczorach u rodziny. Bywała też u nich, bo należała z panią Oktawją do różnych dobroczynnych instytucyj.
Od jesieni zaczepiała go czasem żartobliwie, wybrała parę razy do tańca, dawała na balach drobne polecenia, a czego nie mówiła słowem, dopowiadała uśmiechem, spojrzeniem, pod którem robiło mu się gorąco i trwożnie.
— I ja do was jadę, tylko wstąpię do jubilera i ogrodnika. Montez et amusez moi.
Był zanadto dobrze wychowany, żeby odmówić, a zarazem odczuł jakąś złośliwą radość, chęć odwetu nad Misią. Ona go nie kocha, pogardza nim, a oto ta piękna kuzynka patrzy nań tak wabnie. Już się nie lękał, przeciwnie czuł, że jest pożądanym, i było mu to przyjemne.
Gdy usiadł obok niej, nie usunęła się i nie przestała się do niego dziwnie uśmiechać.
— Pan wraca ze ślizgawki. Dużo tam panienek kuzynek bałamuci?
— Wcale — żadnej. — Tam tak zimno! — uśmie-