Strona:Maria Rodziewiczówna - Anima vilis.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wesołego kolegi i dalej sztosem się zabawiał. Aż gęsto tam było od dymu i spirytusowych oparów. Po kątach odbywały się bójki, skandale.
Mrozowicki z przyjemnością opuścił salę i zaraz opodal kupił u chłopa trzy beczki cedrowych orzechów. Rozprzedaż była korzystna, ale chłop się śpieszył, więc po małym targu Antoni zajął jego miejsce i począł swój towar rozmierzać dzieciom i starszym. Przy tem zajęciu Andrjanek go zdybał. Ustrojony odświętnie, chodził po jarmarku dla zabawy już i towarzyszyły mu dwie olbrzymie dziewki, grube jak kadzie, szpetne, czerwone, siedmiopudowe. Zafundował im orzeszków u znajomego i chwilę gawędził.
— Widziałeś już Szamana? — spytał.
— Co to?
— Ot, tam, w budzie siedzi, karty kładzie, zęby wyrywa, maści daje! Kto jego nie zna! Na jarmarku zawsze jest. Mówią, że i złoto ma, ale ostrożnie trzeba go brać, bo bestja oszuka najsprytniejszego! Z kart całą prawdę gada! Pójdę i ja do niego! Pięć kopiejek kosztuje.
Zabrał swoje dziewy i odszedł.
Od swego straganu widział Antoni cały plac. Nieopodal rozłożył się doktór Gostyński. Stały tam wagi, a przekupnie sprzedawali masło topione w płaskich, olbrzymich kręgach. Sam stary siedział u wagi przez dzień cały, nie mając kim się wyręczyć. Znać było na jego twarzy zmęczenie i zziębnięcie.