Strona:Maria Rodziewiczówna - Anima vilis.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jeszcze stał z listem w ręku, oczom nie wierząc, gdy, skacząc co trzy stopnie, wpadł do kramiku Szumski. Trzymał też papier i cisnął go na stół.
— To ty zrobiłeś tę denuncjację! — krzyknął blady z gniewu.
Antoni wziął list i odczytał. Zawierał dymisję bardzo stanowczą.
— Jaką denuncjację? — zagadnął spokojnie.
— No, przecie rozumiesz. Doniosłeś, żem grał w Kurhanie!
— Szyszkin mi powiedział, że hultaj z łotrem już tydzień walają się po kurhańskich szynkowniach i że obu wypędzi. Był wtedy pijany, więc szczodry w epitety. Nie wiedziałem, że to o panu była mowa. Zresztą, akurat tyle mnie to obchodzi co zeszłoroczny śnieg! Posady pana obejmować nie myślę, więc co mi pan o jakichś denuncjacjach prawisz?
— Jakto nie myślisz! Trzymasz w ręku list Szyszkina z propozycją.
— Posada nie dla mnie. Nie umiem pić araku, grać w sztosa i umizgać się do Smolinowej. Niech się pan nie ogląda, nie słyszy nikt, a jutro rano z tego domu odejdę, aby nie być winnym względem nich. Ułagodzi się Szyszkin, zostanie pan tu i tam bezpieczny. Tylko drugi raz niech mi pan obelg nie ciska, bo i ja cierpliwość tracę niekiedy.
Szumski odwrócił się na pięcie i odszedł.