Strona:Maria Rodziewiczówna - Anima vilis.djvu/229

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zakładano już konie, gdy ksiądz żegnać ich począł i błogosławiąc krzyżem, wspomniał Egipt Faraonów, wierzby nad rzekami Babilonu, na których lutnie nieme zawieszone rdzewieją, Jaira córkę przypomniał i syna wdowy z Naim, a wreszcie wchodząc do sań, co na niego czekały, błogosławieństwo Chrystusowe odmawiał i odmawiał wciąż, odjeżdżając, oddalając się, niknąc. Tłum pozostał, ścigając go wzrokiem, uchem, wreszcie myślą.
Antoni żonę i siostrę wziął na sanie i zajechali do jego mieszkania. On poszedł rozmówić się z pryncypałem, kobiety pakowały spiesznie rzeczy. Spożyto prędko obiad, bo doktór naglił do powrotu, bojąc się może, by córka nie została. Chłopak wyprosił u Szyszkina urlop tygodniowy, załatwił parę naglących spraw i przed wieczorem ruszyli do Lebjaży.
Marcinowa jednak została w mieszkaniu i Walka wprosiła się jej do towarzystwa. Nie chciała nowożeńcom zawadzać w pierwszych dniach.
W Petrówce chłopi zatrzymali doktora. Tyfus tam grasował, na klęczkach błagali o ratunek. Został, zapowiadając powrót za parę dni zaledwie, i kazał sobie natychmiast przysłać przez Andukajtysa aptekę.
Tak więc sami zupełnie zostali nowożeńcy w domu, bo Utowiczowa zajęła się kuchnią, a sąsiedzi nie chcieli się narzucać.
O zmroku dopiero Utowiczowa zajrzała do izby.