Strona:Maria Rodziewiczówna - Anima vilis.djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Oho! Co miałam żałować. Ale doktór mnie sfukał: Ja do niego większe prawo mam — rzekł. Ano, prawda! — babina się uśmiechnęła znacząco.
— Takie prawo, żem go już raz drogo kosztował — westchnął chłopak rozpacznie.
— Teraz pan już wypłacać pocznie — uśmiechnęła się panna Marja. — Wygląda pana Szyszkin bardzo niecierpliwie. Byle raz tę przeklętą biedę skończyć! To już ostatnia.
Dozorca więzienia wszedł z papierem i zawołał dwóch żołnierzy.
— Prowadźcie go do sędziego! — rozkazał.
Antoni ruszył z dobrą myślą. Za nim kobiety szły, a pies wdarł się aż do gabinetu sędziego. Szyszko tam był z doktorem.
— Sprawa się wikła, a ludzie znajomi najlepsze o tobie dają świadectwa! — rzekł sędzia. — Gmina Lebjaża chce cię wziąć na swą porękę do czasu sądu. Doktór Gostyński ze swej strony złożył za ciebie kaucję. Wskutek tego odpowiadać będziesz na wolności. Możesz wrócić do Kurhanu z obowiązkiem stawienia się na każde moje wezwanie. Mam nadzieję, że ze swej strony przyłożysz starań, aby się faktycznie z winy oswobodzić.
Antoni drżącą ręką podpisał zobowiązanie gotowości na każde wezwanie, a potem jął ręce doktora całować, nawet Szyszki dłoń uścisnął, a śmiał się i płakał naprzemiany.