Strona:Maria Rodziewiczówna - Anima vilis.djvu/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tylko nogi bolały. Przychodzę i dawaj go prosić na Boga, na matkę, na ziemię!
— Mniejsza, co dalej — przerwała panna Marja.
— Wcale nie mniejsza, ale większa, bom go przyprowadziła. Myślę sobie: Tysiąc rubli chce, toć przecie Antek może komu wart tyle, a nie, to dom oddam za niego, resztę on sam zapracuje. Byle mi go oddali! Mój chłopcze, mój opiekunie, mój dobrodzieju! Żem cię też przecie zobaczyć mogła! Teraz już co dnia przybiegnę, aż cię uwolnią.
— Może to być, że i do mnie dobre trafi? Nie potrafię już i wierzyć — szepnął.
— Ojciec z Szyszką już u sędziego. W Kurhanie przebąkują ludzie, że to Szaman był mordercą.
— Szaman? Za co?
— Et, różnie mówią. Szumski był obdarty do grosza, a przecie widziano u niego przedtem pieniądze.
— I Szamana widział strzelec jakiś w stepie tegoż dnia. Potem zniknął.
— Mój Boże! Byle Szyszko prawdę rzekł! Bawiłem u niego dwie czy trzy godziny, a potem nad Toboł zaszedłem i odpoczywałem.
— Powie ten gałgan całą prawdę. Przecie mu doktór nie da pierwej pieniędzy — wtrąciła Marcinowa.
— Toście mi, matko, pożałowali domu! — szepnął Antoni, nie śmiejąc spojrzeć na dziewczynę.