Strona:Maria Rodziewiczówna - Anima vilis.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Na górze, w pierwszym pokoju, dziewczyna się rozebrała z futer i za jej przykładem Mrozowicki. Został tylko w kurcie skórzanej i wojłokach, zawstydzony takim strojem i brakiem tłumoka. Trząsł się jak w febrze z niewczasu, głodu i zmęczenia.
— Proszę pana! — wezwała go za sobą dziewczyna.
W drugiej izbie ogień się palił na kominie, a przy stole stary doktór Gostyński coś czytał z zajęciem. Obejrzał się na córkę i wyciągnął do niej ręce, uśmiechając się smutno.
— Nic ci się złego nie przytrafiło?
— Nie, ojcze. Przywiozłam z sobą gościa. Pan Mrozowicki.
Starzec wstał żywo. Mocny był jeszcze, krzepki zdrów, tylko zarost i włosy miał białe jak śnieg. Przystąpił do młodego człowieka, popatrzał nań i bez słowa do piersi przycisnął. I zrozumieli się tem milczeniem.
— Gdzież pan spotkał moją córkę? — spytał stary po chwili.
Młody poczerwieniał gwałtownie.
— Powiem odrazu wszystko — rzekł. — W Tobolsku miałem wypadek. Zmęczony byłem okropnie, wstąpiłem do pierwszego lepszego zajazdu, żeby parę dni wypocząć, ale tej samej nocy wykradziono mi tłumok i pieniądze.
— Dziękuj pan Bogu, że nie zarżnęli!