Strona:Maria Rodziewiczówna - Anima vilis.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Schowaj swoje pieniądze! Dość mi twego podziękowania.
Tu zwróciła się do woźnicy i rzekła tonem nawykłym do rozkazów:
— Nie wykładaj koni, postaw, niech ostygną, załatwię się wpół godziny!
Wysiadła też, za nią wyskoczył pies ogromny, kasztanowaty, i skierowała się do szynku.
Podróżny wszedł za nią do izby ciepłej. Kilku siedzących tam chłopów spojrzało na nich i pozdrowili unisono:
— Zdrowia wam, Marja Kazimierowna!
— Zdrowia wam! — odparła uprzejmie.
Z alkierza ukazał się szynkarz. Temu podała rękę, pocałował ją z uszanowaniem. Ukazała się też żona szynkarza i dzieci. Wszyscy otoczyli nowoprzybyłą jak dobrą znajomą, ożywiła się karczma.
Podróżny usiadł za stołem i zaczepił jednego z chłopów.
— Daleko stąd do Lebjaży?
— Wiorst dwadzieścia.
— A ile będzie kosztowała tam podwoda?
— Rubla, jeśli kto zechce jechać.
Podróżny zwiesił głowę.
— A ty dokąd? — zagadnął chłop.
— Tamże.
— Aha! Na mieszkanie?
— Nie wiem.
— Ty zesłany?