Strona:Maria Rodziewiczówna - Anima vilis.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Dziękuję pani! Bardzom zasmolony! — odparł, czerwieniejąc.
I kopał dalej. Wieczorem dała Utowiczowej kopiejek dla niego, a stara na to:
— Nie trzeba! On za jedzenie robi! Wcale się nie upomina o zapłatę! Nietęgo robi, bo niewprawny!
— Ileż dni?
— O, już pięć.
Dziewczyna ruszyła ramionami w milczeniu. Gdy odchodził, zawołała go do kramiku i wyliczyła dziesięć złotych.
— To za robotę w ogrodzie! — rzekła. — A z zimy za furmanki ma pan cztery ruble! Proszę!
— Bez trzydziestu kopiejek! — odparł, odsuwając dwa srebrniki.
Resztę zagarnął i po namyśle dodał:
— Źle robię. Nie umiem! Może już nie przychodzić?
— Cóż znowu! Trudno, żeby inżynier odrazu był dobrym kopaczem. Nauczy się pan.
— Pewnie. Potem z kosą pójdę. Latem taka tylko praca. Polowanie nic nie warte. Ptaszków nikt nie kupuje, a skórki złe i mało!
Oparł się o ladę i nie odchodził.
— Miałem list od siostry! — rzekł.
— Jakże jej? — spytała z zajęciem.
— At, licho! Długi ma — mruknął.
Wsunął rękę w zanadrze i dobył ów list.