Strona:Maria Rodziewiczówna - Anima vilis.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Uczynił pan ojcu wielką przykrość.
— Byłoby gorzej, gdybym pozostał. Fermentby się uczynił i niechęć. Niewesoły ze mnie towarzysz i tylkobym zawadzał.
— Tak. Nie chciał pan być delatorem i narazić się na walkę. Wygodniej jest usunąć się, byle swój spokój wynieść nietknięty.
— Że mnie pani uratowała od śmierci, nie chciałem się przykrością odwdzięczyć!
— Pan zatem pojmuje, że utrzymywanie kogoś w nieświadomości fałszu jest przysługą i dowodem wdzięczności. Mogę tedy pana zapewnić, że nieświadoma nie jestem, ale pana postępek nazywam tchórzostwem i niewdzięcznością właśnie! Żeby ojciec to wiedział, bardziejby odczuł niż nawet teraz, gdy myśli, że go pan opuścił przez wyrachowanie i egoizm.
— Słuszne, co pani mówi, ale ja nie umiałem lepiej postąpić!
— Swobodniej panu teraz? Lepiej zarabiać na swoją rękę niż służyć. Ale przecie odwiedzić nas mógłby pan niekiedy bez przymusu. Ojciec rad będzie bardzo. Wieczory długie. Cóż pan porabia, gdy nie jest w drodze?
— Gospodarzom pomagam. Z Andrjankiem sieci wiążemy, siodła naprawiam, sprzęty ciosam, po drwa jeżdżę. Nie przychodzę do państwa, bo mnie pani tak pożegnała, że narzucać się nie wypada.
— Mam pana może przeprosić?