Strona:Maria Rodziewiczówna - Światła.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wie, żeś łotr i złodziej. Dokuczyłeś całej wsi, stu dobrych cierpi przez ciebie, gałgana. To krzywda. Przyjdzie po ciebie sprawiedliwość. Pan mi kazał twą strzelbę do dworu przynieść, i ja ją przyniosę!
— Ha, ha, ha! — zaśmiał się zuchwale parobek.
— A dużo masz jeszcze całych żeber?
— No, no! Tobie radzę mojemi ścieżkami nie chodzić!
— Aha, pewnie! Chodzę tam, gdzie mi się podoba!
Wziął się pod boki i zaśpiewał:

A przy płocie czeremszyna na straży —
Czy się do mnie moja miła odważy?
Ja kwitnącą czeremszynę rozgarnę
I do siebie moją miłą przygarnę!...

— Hi, hi, hi! — zaśmieli się chłopcy, spoglądając szyderczo na Szymona.
Ten o jeden cień pobladł na twarzy, przez wąskie wargi błysnęły zęby w grymasie. Nic nie odrzekł, pociągnął dymu z fajki i wyszedł. Za nim rozległy się śmielsze drwiny i śmiechy, grube żarty i koncepty.
Andrzej położył się wreszcie na ławie i udawał, że drzemie. Upłynęła tak godzina. Ludzie po-