Strona:Maria Rodziewiczówna - Światła.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Czego wy biadacie dziewczęta? — odezwał się raz parobczak. — Z ojcowskiej chaty przejdzie do mężowskiej, o dwa kroki — i tyle. Ot, jak ja pójdę, to nie na drugie podwórze.
— Pójdziesz to i wrócisz.
— Do czego? Przez ten czas braty moją część stracą, albo sprzedadzą. Do niczego wrócę!
— I to prawda! — potwierdziła Paraska.
Zaczęli tedy rozmawiać. Czasami inni pastusi zbierali się do nich — cały tabun młodzieży swawolnej i brutalnej. Nie wiedzieć, jak do tego przyszło, ale zaczęli towarzysze tych dwoje prześladować kochaniem. Stali się celem żartów i dogadywań, i tak bezwiednie i oni wreszcie w to lubienie uwierzyli.
Pierwszy Seweryn, pewnego wieczoru, podchmielony na chrzcinach u brata, przyjechał cwałem do kompanji i wesoło spytał:
— Niema jeszcze mojej kaliny-dziewczyny?...
A znowu raz w noc księżycową Paraska wyrwała się z chaty i, choć ojciec sam woły wygnał ukradkiem w pańskie łąki, przybiegła do pastuchów na wygon, i śmiejąc się wołała:
— Hej, chłopcy, a gdzie mój gwardzista?
I tak się pokochali.