Strona:Maria Rodziewiczówna - Światła.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Niewiasta dobyła z szaty złotą obręcz, a on patrząc na nią, nieśmiało spytał:
— O pani! Królowanie mi przynosisz — a gdzie szczęście, coś mi obiecała? Wyglądałem go całe życie napróżno.
— Jużeś na progu. Zaraz je dostaniesz.
Drwal popatrzył w oblicze jej — zamyślił się.
— Aha. Toć jest! — rzekł, i zrozumiał już wszystko.
I już był za progiem, bo począł się jasno, radośnie uśmiechać, a niewiasta skinęła mu głową i usiadła u ogniska...
Musiała nazajutrz osadzić na swej rubieży nowego drwala. Ten pracy dokonał...