Strona:Maria Rodziewiczówna - Światła.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dwie mile od wsi Makara wytknięto linję drogi żelaznej, ludzie złośliwi poczęli dogadywać staremu:
— Ot, dziadu, na wozie nie umrzesz, bo już ciebie nikt najmować nie będzie: skończyło się twoje panowanie!
Makar pogardliwie ramionami ruszał.
— Wielka mi historja — żelazna maszyna! Niech wozi, a taki ani ty, ani ta bestja tego nie zobaczy, na co ja się napatrzył po moich drogach. Hej, hej — moje drogi!
I zapadał w zamyślenie.
Jednakże wozić i jeździć nie przestał, owszem, zarobek przy budowie kolei miał codzienny. Woził kupców i inżynierów, dostawców i wszelaki naród cudzy, który się zbiegł do pracy i korzyści. Poznali go rychło, i codziennie był użyteczny. Najczęściej zaś woził młodego technika, nadzorcę robót przy moście żelaznym.
Most był w głuszy i odludziu, inżynier mieszkał w budzie z desek, znudzony brakiem towarzystwa i wszelkiej wygody.
Co dni kilka zrazu jeździł do wsi, gdzie mieszkało dwóch kolegów, i tam poznał Makara, jego chatę i jego wychowanicę.