Strona:Maria Rodziewiczówna-Dewajtis (1911).djvu/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

O południu stanęli za jurgiskimi młynami; stracono nadzieję odnalezienia zwłok, zatrzymano się...
Tak kiedyś szukano daremnie ciała Olechny Nerpalis. Łupu swego niezwykła oddawać Dubissa.
Marek opuścił wiosło i wpadłemi oczyma spojrzał w niebo sine, gęste od chmur; szukał tam wysoko ratunku dla rozdartej duszy.
Ludzie przeziębli, głodni, opuścili ręce. W tej chwili, z tłumu głos się podniósł i ktoś się przedarł aż do brzegu.
— Marku!
Olbrzym spojrzał machinalnie. Nad wodą stał ksiądz Michał Nerpalis, za nim Ragis i panna Aneta.
— Chodź do mnie, dziecko! — powtórzył proboszcz — chodź, czekam!
Po chwili wahania młody człowiek, nawykły słuchać tego głosu, przybił do brzegu i wysiadł.
Ledwie się trzymał na nogach; wsparł się na wiośle.
— Pohamuj żałość, miej litość nad sobą, nie masz prawa się gubić! — zaczął ksiądz serdecznie — Jeśli Bóg ją wziął, na moc jego nie poradzim. Ludzie z sił opadli, niech spoczną. A ty chodź ze mną, rozkazuję ci, chodź!
Wziął go za rękę i pociągnął, a on szedł, jak nieżywy, bez oporu i woli.
Dobiło go moralnie i fizycznie to ostatnie nie szczęście.
Na drodze Grenis stał z wozem. Kazano Markowi siąść, siadł; ksiądz z ciotką towarzyszyli mu, Ragis został dla rozkazów nad rzeką.
Zajechali pod plebanię, posadzili go w ciepłej izbie u komina, panna Aneta starła mu pot i wodę z twarzy. Dał robić ze sobą, co chciano, ani się odezwał, tylko nie tknął jadła i napoju.
Gdy nalegano, potrząsnął tylko głową i bezmyślnie, uparcie patrzył w ogień komina. Nie znaleźli słowa pociechy dla tej cichej, bezmiernej rozpaczy.
Usta staruszki poruszały się modlitwą, pleban chodził z kąta w kąt i palce wyłamywał ze stawów, wzdychając.
Po godzinie Marek wstał i ruszył do drzwi. Zastąpili mu drogę.
— Dokąd idziesz? Zostań! — wołali-
Popatrzył w oczy obojga z rozdzierającym żalem, do ich rąk się pochylił.
— Zlitujcie się nade mną! Nie wytrzymam w miejscu! Do Boga się pomodlę, gdzie mnie nikt nie zobaczy! Pójdę, pójdę!
Proboszcz chciał zabraniać, ale panna Aneta pociągnęła go za rękaw.