Strona:Maria Konopnicka - Nowele (1897).djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Abo Głogowiak
Brzęknęło szkło. Kumy rozmawiały i piły.
— Głogowiak tam nie do tego, za Jagną patrzy.
Uwaga ta wywołała chwilę ciszy. Baby milczkiem pociągały z kieliszków.
— Co tu daleko szukać — odezwała się jedna. — Albo to choćby i Chrząst za parobka nie stanie?
— O... Taka niemrawa! Poradzi to robocie?
— Co niema poradzić? Nie był to u młynarza cości przez dwa roki? Nie robił to w roli?
— Przecie! Choć ze dworu, to przysyłali, żeby szedł, jak Maćka do wojska pojęli.
— Przysyłali?
— Jak Boga kocham!
— Chrząst tam do dworu nie pójdzie. On tam od małego po wiejskich gospodarzach schowany, to on tam do dworu nie ciągnie.
— Kumo! Dalej go... Jakże se myślicie?
Ale matka nie odpowiadała. Głowę w ciemnej chuście na ręce sparła i słuchała tych dorad, kołysząc sobą w milczeniu. Nie mogła ich widać rozebrać jakoś, bo nagle w ręce klasnąwszy, wyrzekać zaczęła:
— O ja nieszczęśliwa sierota! O mój Jezu! Mój Jezu! Mój Jezu! A cóż ja teraz ze sobą pocznę! A gdzież ja się obrócę!...
— Słuchał Stacho, słuchał, już mu usta latać zaczęły, już i on płaczem wybuchnąć miał, kiedy wtem sztykutanie Chrząsta posłyszał, więc na wylot sienią się rzuciwszy, karczmę dokoła obiegł, i nie patrząc drogi, na przełaj się wzburzony wyrębem puścił.