Strona:Maria Konopnicka - Nowele (1897).djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

za pięćdziesiąt groszy. Kupiłam, proszę pani, trochę mielonej kawy, trochę cukru, pół funta mięsa, bochenek chleba, ładnie to sobie wszystko zawinęłam, tak, że wyglądało jak paczka z cukierni, i wracam do domu. Weszłam już na nasze schody, słucham, sztykuta coś przedemną; patrzę na zakręcie, baba o kuli, żebraczka. I wprost do mnie:
— Za przeproszeniem dobrodziuni! Czy też dobrodziunia nie wie gdzie tu Brońska mieszka?
Jakby we mnie nóż utknął, proszę pani! Zaraz mi w oczach błysło, że to ta Barbara kulawa, co do niej matka praczkę wysyłała. Ale taką mi Pan Bóg siłę dał, żem tylko z góry na babę spojrzała i mówię:
— Żadna Brońska tu nie mieszka! Mieszka tu pani Brońska, wdowa po urzędniku, matka moja!
— A, to przepraszam! A to pomylenie jakieś, moja dobrodziuniu! Niechże się dobrodziunia nie gniewa! Bardzo przepraszam!
Usuwała mi się na bok z kulami, aż do ściany, kłaniając się nizko.
— Nic nie szkodzi! — mówię, podniosłam głowę a że jeszcze miałam trzygroszniak, dobyłam i dałam.
Baba zaczęła dziękować, a tu zaraz, jak to między taką hołotą, jedne drzwi skrzyp... drugie drzwi skrzyp... postawali ludzie we drzwiach, słuchają, patrzą. Baba na dół sztykuta, ja na górę idę, powoli, spokojnie, jakby nigdy nic, do klamki przecież trafić nie mogłam, tak się we mnie wszystko trzęsło...
Wchodzę, na matkę spojrzę, i tak mi się, proszę