Strona:Maria Konopnicka - Nowele (1897).djvu/269

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ujarzmionego i powstrzymywanego pędu. Jedną ze szczupłych, długich rąk nerwowych założył za mundur na piersiach, drugą czynił małe, wytworne poruszenia, dodające słowom jego niezwykłej precyzyi i siły.
Gruzinem być musiał lub czerkiesem z rodu, przynajmniej wskazywały na to charakterystyczne rysy twarzy, piękne podłużne oko o ciemnej, jakby przygorzałej powiece, i matowa śniadość cery, która, pod wpływem świateł palących się w sali, nabrała ciepłych, południowych blasków.
Był to jeden z tych mówców, którzy nad słuchaczami panują nieodpartą siłą logiki i beznamiętności.
Poczuli to panowie przysięgli od pierwszego słowa. Cały ich dyletantyzm zniknął gdzieś bez śladu, uwaga się zaostrzyła, skupiły rozproszone myśli, pan Hieronim nawet zapominał o oczekującym go u Frojma szczupaku i wiście.
A nietylko poczuli siłę tej wymowy, ale jej sprawność i jej szyk wojenny, który ich uporządkował wewnętrznie i karnością natchnął. Teraz byli naprawdę sędziami. Przedewszystkiem sam fakt, sama istota czynu stanęła przed nimi oderwana od nazwisk, osób, miejsc i przedmiotów, prosta, wyrazista, naga.
Spełnioną została kradzież.
Był to punkt, na którym stanęli mocno: i mówca i oni sami. Punkt ten, ogołocony z wszelkich dodatków i określeń, podrósł niejako i utworzył rodzaj wyniosłości, z której pole walki nawskroś by-