Strona:Maria Konopnicka - Nowele (1897).djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale i mnie, proszę pani, i mnie! — zawołała załamując ręce z dziwnie namiętnym gestem. — I jej lepiej, i mnie lepiej!
Usta jej zbladły, twarz pociemniała aż do zarostu szerokiego czoła. Szła chwilę tak, ze splecionemi kurczowo palcami i, ze wzrokiem w ziemię wbitym, a jęk głuchy podnosił od czasu do czasu jej zapadłe piersi.
— Czułam ogromną przykrość z tego obrotu rzeczy. Po co było mi wspominać o matce?..
— Moja panno Florentyno — rzekłam serdecznie, ale mi do słowa przyjść nie dała.
— Wszystko powiem, proszę pani! Przed panią, jak na świętej spowiedzi, nie mam się co kryć! Wszystko, proszę pani, powiem!
Zatrzymała się, zwrócona ku mnie, i podniosła oczy. Gorzały posępnie ciemnym ogniem niezgłębionej troski. Jak trzymała załamane ręce, tak je podniosła i do piersi przycisnęła gwałtownie. Około ust drgały jej muskuły jakimś bolesnym wysiłkiem. Niewymowny wyraz udręczenia przebijał w całej postaci.
Dotknęłam jej splecionych palców.
— No, proszę, panno Florentyno, proszę się uspokoić! Nie mówmy na ulicy o tych smutnych rzeczach! Chodźmy!..
Poruszyła się posłusznie z miejsca, ręce jej wzdłuż sukni opadły i szła tak przez chwilę w milczeniu.
Ale kiedy się znalazła po za ogrodową bramą,