Strona:Maria Konopnicka - Nowele (1897).djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy ja na tańce latała? Czy ja za węgłami wystawała? Czy ja do ludzi lgnęła?.. Toć ja wiarę chciałam strzymać!.. Chciałam czekać... Jakem przysięgała, takem chciała żyć! I nie mogłam... nie mogłam... nie mogłam!..
Stara wzdychała z cicha.
— Jużci to prawda je! Jużci to wszystko prawda! Ale co poradzić teraz?.. Co poradzić?.. Już ci tera nie poradzi nikt, niebogo!
Znów nastała cisza.
Po chwili odezwała się Krysta, jak gdyby sama do siebie:
— Tak mi zawierzył! Tak mi, jak tej własnej duszy, zawierzył!.. Pamiętaj, Krysta! — mówił. — Pamiętaj, Krysta!.. Już go strażnik za plecy pchał, już insi na moście byli, a on jeszcze głowy odwracał, jeszcze wołał: Pamiętaj, Krysta! A ot, jak ja pamiętała! Ot, jaka ja wierna była!
Umilkła wyczerpana i dyszała ciężko.
Łoskot siekiery ustał za ścianą: jakieś silne ręce ciskały teraz z rozmachem pod szopę niedorąbane szczapy. Pojaśniały mętne szybki i uczyniły się modre. Księżyc wschodził.
Ale stara Karbowiaczka przygarbiła się, brodę kułakiem podparła i patrzyła w komin. Siwe źrenice jej małych oczu nieruchome były i szkliste. Może sięgała myślą dalekich czasów, morze gorzkich wspomnień.
— Nie za nas się to zaczęło, — rzekła wreszcie, kiwając głową, — nie za nas się i skończy. Jeszcze ta-