Strona:Maria Konopnicka - Nowele (1897).djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nagle wyciągnęła Krysta załamane ręce i spojrzała na matkę z jakimś rozpaczliwym wyrzutem.
— Ach matko, matko, matko!.. Po co my, po co, parobka do chałupy brały!
Stara opuściła fartuch, przechyliła głowę, i z otwartemi od dziwu ustami patrzyła na chorą.
— Co ty, córko?.. Błąd w głowie masz, czy co?.. A przeżegnaj że się ty lewą ręką, córko!.. A któż-by, na to mówiąc, koniowi i bydłu radę dał? Ktoby z tego korczyka podatek wytrząsł?.. Ktoby na szarwark stanął? Czyja-by wszystkiemu głowa była, czyje zarządzenie, kiedy gospodarza nie stało? Co ty, córko?...
Mówiła coraz krzykliwiej, coraz bardziej przechylała głowę, coraz szerzej otwierała małe, siwe oczy, coraz wyżej podnosiła brwi na nizkism, pomarszczonem czole, prawie, że się zachodząc od wielkiego dziwu.
— Co ty?... Co ty, córko?..
Ale Krysta zdawała się nie widzieć i nie słyszeć tego.
— Ach matko, matko! — powtarzała przejmującym głosem. — Poco on tu w chałupie siedział? Poco za mną dniem, nocą naglądał?.. Poco mi na każdy czas w oczy łaził?.. Ach matko, matko, matko!..
Głos jej się złamał, ręce zmęczone opadły, leżała na wznak, świecąc w mroku izby śniadą bladością drobnej, szczupłej twarzy. Po chwili odezwała się cichym, gorącym szeptem: