Strona:Maria Konopnicka - Nowele (1897).djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wstań ino, wstań! — mówiła, pociągając nosem. — Nie bądź głupi! Na nic sobie ato łeb porozbijasz, i tyla!
Stacho nie słyszał jej. Cały pogrążony w swym bólu i krzyku, nie czuł twardości ubitej gliny, ani gorącości łez zalewających mu twarz nagle wezbranym potokiem.
— Nie chcę! nie chcę!.. — powtarzał z uporem bezsilności i rozpaczy. — Nie chcę drugiego ojca! Nie chcę parobka! Laboga!..
Gwałt tego płaczu dobył się do wnętrzności matczynych.
Wdowa opuściła fartuch, a usiłując ręką dostać głowy syna, mówiła miękkim głosem:
— Cichoj już!.. Cichoj!.. Cichoj!..
Dźwignął się chłopak na klęczki, ręce jak do pacierza złożył i trzęsąc niemi w powietrzu, ku matce je wznosił, razem z błagalnem spojrzeniem.
— Mamo!.. mamuniu!.. — mówił żarliwym, modlitewnym głosem. — Wszystko zrobię... wszystkiemu poradzę!.. Mamuniu... Wszystko zrobię!..
Coraz wyżej podnosił ku matce złożone ręce i twarz znędzniałą, na której śniadość wybiły plamy ogniste. Wzdłuż zapadłych policzków toczyły się łzy jasne, ciężkie; usta się trzęsły, mało do którego słowa trafić mogąc; włosy przylgnęły do czoła i głęboko zaklęsłych skroni, spojrzenie stało się obłąkanem prawie.
Wdowa znów mocniej płakać zaczęła.
— A i co tu o poradzie gadać! — zawołała ży-