Strona:Maria Konopnicka - Nowele (1897).djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Srodze zmocowany, po nocach przez sen stękał, a kiedy go matka pytała co mu, zalękał się, że zmiarkuje może i powiadał, ze mu się tylko tak wyśniwa cości. Wdowa też, zajęta drobną krzątaniną około chaty, prędko przywykła do widoku pracującego nad siły dziecka. O wzięciu parobka teraz, zaraz, natychmiast, nie było już mowy; odkładało się to do wiosny i do robót w polu.
Chrząst wszelako raz wraz się około domostwa Szafarzowej uwijał. Czy robił to z umysłu, czy też tak tylko, z przypadku — nie wiedzieć; ale w Stachu na sam widok jego siwej żołnierskiej guni i na sam odgłos sztykutania jego budziło się poczucie niebezpieczeństwa i głucha zaciętość. Nienawidził on tej okrągłej, czerwonej twarzy, z niewielkim, rudym, po sapersku przystrzyganym wąsem, tej kulawej, podrygującej, jakby zawsze gotowej do nadskoczenia nogi, tych małych, świdrowatych oczu, których spojrzenie czuł na sobie drwiące, niemiłe, a nadewszystko nienawidził tych szerokich, tęgich barów kulasa, tych mocnych, wielkich rąk jego, którym zazdrościł krzepkości i siły. Ręce te były dla niego ciągłą groźbą; w dzień stawały mu na oczach napastliwe, szorstkie, sięgające po tę ojcowiznę, o której mu tatuś przykazał, żeby się z niej wyłuskać nie dał; w nocy śniły mu się ogromne, czerwone, mocujące się z nim, spychające go w jakiś dół ciemny, w jakiś rów głęboki.
Wyciągnął się chłopak, wychudł, poczerniał na twarzy, stały cień osiadł mu w oczach siwych. Kiedy czasem przed kominem siadł a zamyślił się, zadu-