Strona:Maria Konopnicka - Na normandzkim brzegu.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Na węgorki! Idziemy wszyscy na węgorki! My dwie, gospodyni, i najmłodsza odrośl rodu — »Jean«. Na nas czworo są wprawdzie tylko trzy podrywki, ale gospodyni powiada, że i tak jedna, ta nasza, okaże się zbyteczna.
Z węgorkami sprawa niełatwa. Nie to, żeby ich nie było. Owszem, są. Po świeżym odpływie, cała dolna część rozwidlonej w tem miejscu ławicy piasków, pocentkowana jest na czarno, i podziurawiona, jak sito, od wkręcających się w mokry żwir węgorków. Ale nabierz je w podrywkę, to ci wierzchem z niej śmigają, i tyleś ich widział.
Węgorka trzeba łowić niemal w lot, jak ptaka. Tu jest, tu go niema. Wije