Strona:Maria Konopnicka - Na normandzkim brzegu.djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gdy tajemnicze dźwięki czarownej pieśni wybuchały w każdym moim pulsie.
Te wszakże stany ekstazy i następującego po nich wyczerpania, te natężone pragnienia i długie niezaspokojone tęsknoty, źle wpływały na mnie.
Stałem się roztargniony, posępny, niecierpliwy i zamknięty w sobie.
Żyłem paroksyzmami szczęścia i oczekiwaniem na nie, co się fatalnie odbiło na mojej cenzurze.
Najgorszem jednak było to, że gdym cokolwiek zbroił, lub złe przyniósł stopnie, matka, zamiast mi dać po uszach, jak bywało dawniej, kiwała tylko głową i mówiła złowróżbnym głosem:
— Oho, przepadło! Już zegarek nie twój!
Jaka mnie wtedy ogarniała rozpacz, jakie głębokie łkania wstrząsały moją wątłą piersią, jaki krzyk protestu miałem w duszy, ilem łez gorzkich i palących przelał!