Strona:Maria Konopnicka - Na drodze.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie zakopywał onych morowych... Była glina, to i strzymała, był piasek, to się i rozsypał za wiatrem.
Dopiż-ech uznała, że to mogiłka, żech te ludzkie kosteczki bez całą noc cisła, dopiż zmówiłam za nich Wieczny odpoczynek. Dopiż wiem tera, co umarty człeka nie przestraszy. Chyba jak człek na sercu plamę jaką ma, to mu ta plama strachem się czyni. A inak — to ni!
Umilkła i trzęsła głową, poruszając bez głosu zaklęskłemi wargi.
— I gdzieżeście wy wtedy szli, babko? — zagadnęłam, aby ją do mówienia pobudzić.
Spojrzała na mnie zadziwiona.
— A na Janielską pątowała na Kalwaryą, — rzekła takim tonem, jakby ją w zdumienie wprawiała niedomyślność moja, i jakby ludzie zgoła innych dróg odprawiać nie potrzebowali, jak tylko na „Janielską“ i na „Kalwaryą.“
— Bo wiecie, pani — dodała natychmiast z wielkiem ożywieniem, — co ja wam powiem? Dobrze iść na Zielną, dobrze i na Siewną, i na Gromniczną tez dobrze, kiej kto ciepłe obleczenie ma; ale że już najlepiej to na „Janielską.“ A wiecież pani bez co? Bez