Strona:Maria Konopnicka - Książka dla Tadzia i Zosi.djvu/229

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pomoc, a przynajmniej życzliwe chęci. Obca im była i oni jej byli obcymi. Kiedy przechodziła drogą, nikt jej nie witał, nikt nie wybiegał z progów chat na jej spotkanie, i ona też tyle tylko wiedziała, że ci ludzie uznojeni i licho odziani — to są chłopi, z którymi panienka ze dworu nie ma nic wspólnego.
Tymczasem Jania weszła do chaty starego Piotra. Było to nędzne, niskie domostwo, w którem znać było wielką biedę. W małej izdebce, do której z Janią weszła, przez drzwi dolatywała woń lata i wchodził promień złotego słońca. Na tapczanie siedział siwy wieśniak i wiązał sieć drżącemi palcami. Zobaczywszy Janię, wypuścił sieć i obie ręce wzniósł ku wchodzącej.
— A mój kwiatuszku! A moje słoneczko! — wyrzekł cichym, trzęsącym się głosem. — Nie zapomniałaś o mnie, gołąbku! Nawiedziłaś sierotę!
— Witajcie! witajcie! — mówiła tymczasem Jania rozczulonym głosem. Jak się miewacie? Czy lepiej? Czy nie boli już noga? — Oto tu jest trochę rosołu i kawa-