Strona:Maria Konopnicka - Książka dla Tadzia i Zosi.djvu/227

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ze zdziwienia nad ożywieniem, pogodą, i uprzejmością tej rówieśnicy swojej.
— To po te kwiaty chodziłaś? — zapytała Ewunia.
— Nietylko po kwiaty. Chodziłam także zobaczyć robotę i wysłuchać opowiadania moich uczenniczek. One też pomogły mi zrobić ten bukiet.
Obiad przeszedł bardzo wesoło. Jania od czasu do czasu wstawała, aby wyręczyć mamę. Podała ojcu ulubioną szklankę, przyniosła mu do wody wybornego soku, o Ewuni też pamiętała bardzo gościnnie, sama pomagając Marysi, pokojowej, zamieniać nakrycia. Zauważyła Ewunia, że Jania zostawia na swoim talerzu to nieco rosołu, to mięsa kawałek, i że to na uboczu umieszcza.
— To dla starego Piotra — rzekła Jania spostrzegłszy spojrzenie Ewuni. — Zaniesiemy mu to razem, jeśli zechcesz.
Co prawda, to Ewunia wielkiej ochoty nie miała; ale w oczach Jani tyle było zachęty, iż przezwyciężyła swoje lenistwo i poszła.
Chata Piotra stała na samym końcu