Strona:Maria Konopnicka - Książka dla Tadzia i Zosi.djvu/194

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ją uprzedził, wskoczył przez okno, i w moment znów na niem stanął z małą dziewczynką na ręku.
— Trzymaj! krzyknął na mnie tata, widząc, że kobiety obstąpiły komornicę, która u drzwi chaty bezprzytomna padła, i że nie ma kto dziecka odebrać.
Aż mi się serce zatrzęsło z radości. Otuliłam fartuszkiem dziewczynkę i pobiegłam z nią pędem do dworu. Z tej uciechy nie czułam nawet, że Kasia jest porządnie ciężka. Kiedym weszła do mego pokoiku, patrzę, siedzi „Dydo“ z ręką przypiętą do serca i wzniesionemi oczami, a Małgorzatka taką ma minę, jakby się zaraz chciała puścić w taniec. Taka mnie na to złość wzięła, a lalki wydały mi się tak głupim pomysłem, żem obie te damy ze stołka zrzuciła, a siadłszy na nim z tulącą się do mnie Kasią, zaczęłam ją usypiać na ręku. Ach, to wcale co innego, niż taka malowana i wypchana trocinami, choćby też najpiękniejsza lalka! Biedne maleństwo usnęło wkrótce, a kiedy się zbudziło, nakarmiłam je mlekiem z bułeczką. Już dwa tygodnie mi-