Strona:Maria Konopnicka - Książka dla Tadzia i Zosi.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bardzo stawały... To i wypuść pan, panie Pawłowski tego cielaka, bo Antkowa chore dziecko ma, to wszystkiego upilnować nie może. A ja tacie buch na szyję, a Pawłowski tylko ręce wznosi, a oczy przewraca tak, że mu aż białka widać i cofając się za próg, półgłosem mruczy: „włosy stają na głowie, jak pan dziedzic to chłopstwo psuje... włosy stają...
No widzisz, jaka to moja powaga! Miałam ci mówić o rzeczy okropnej, a plotę ni to, ni owo. Ale już zaczynam. Otóż kiedyśmy tam wszyscy pobiegli do tego pożaru, patrzę ja, a tu biegnie z pola Antkowa, która właśnie w tej chacie mieszkała. Ach moja Julko! Choćbym sto lat żyła, nigdy tego nie zapomnę. Zdawało się, że biedną komornicę wiatr nad ziemią niesie, a jej krzyk przenikał powietrze i głuszył całą wrzawę, jaką ludzie przy gaszenin pożaru sprawiali.
— Moja Kasia! Moja Kasia!...
Teraz mi się jeszcze zdaje, że ten głos jej słyszę! Wpadła w tłum, rozepchnęła ludzi i rzuciła się do drzwi komory. Ale tata