Strona:Maria Konopnicka - Książka dla Tadzia i Zosi.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Będzie „panna Anna“, nieznośne, wykrygowane stworzenie, któremu już teraz mam ochotę wykrzywić się w lustrze.
Ale, o czem ja to miałam mówić? Aha! Nie bawię się już lalką. Znałaś moje lalki? Do tej po krakowsku ubranej Małgorzatki, dokupiła mi ciocia jeszcze jednę, którą Franek „Dydoną“ nazwał. Miała ona białą suknię, rozpuszczone włosy i wzniesione ku niebu oczy. Żeby zaś zupełnie wyglądała na bohaterkę, przypiął jej Franuś prawą rękę szpilką do serca, tak jak trzyma pani sędzina, kiedy deklamuje. Otóż powiem ci szczerze, tak tobie samej tylko, że mi obie te lalki zupełnie obrzydły. Małgorzatka ciągle się śmiała, a „Dydona“ zawsze wyglądała jak półtora nieszczęścia. Czego ty się śmiejesz, mówiłam nieraz do Małgorzatki? Czy nie widzisz, że dziś tata jest smutny, że mi lekcya źle poszła, że drogą przechodzi stary kaleka o kuli, że słońce zakryła chmurka? A ona nic, tylko się ciągle pod boki trzyma i zęby wyszczerza. Innym znów razem, i na świecie, i w duszy tak mi wesoło, dzień piękny,