Strona:Maria Konopnicka - Książka dla Tadzia i Zosi.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

coś przysłodzi i da. To bardzo w onej spiekocie i gorączce przyjemne jest... Choremu to się ino do szklanki ręce trzęsą...
— A to rumianek! — wykrzyknęła — zanurzając rączki między białe gwiaździste główki świeżo zerwanego kwiecia.
— A rumianek panienko, rumianek! — Ale że są dwa rumianki: jeden gruby, psi, co skuteczności w sobie nie ma najmniejszej, a drugi to znów ten prawy, co sobie pięknie, drobniutko rośnie, a bardzo człowieka na wnętrzu zdrowi.
— A to co? — pytała dalej Mańcia — wskazując na sito, pełne żółtych kwiatków.
— To jest dziewanna. — A to jej uzbierałam od tego przypadku, że się stary cieśla często zadychuje i raz wraz kaszle. To mu to tak wygładzi w gardle... Jeszcze jak mu tu płukanie ze szałwii zrobię i melisy dodam, to się starowina co nieco skrzepi...
— Macierzanka! — wykrzyknęła Mania. — Na co wam, Tomaszowo, tyle macierzanki? A jak pachnie! To ona mi tak w nosie zakręciła, kiedym tu weszła. A psik! A psik!... zaczęła kichać figlarnie.